Teorię mamy za sobą >>> ZOBACZ Etapy pionizacji teoria <<<.Dzisiaj skupiamy się na części praktycznej i postaramy wykorzystać wszystkie dotychczasowe informacje do tego, aby jasno określić co tak naprawdę jest potrzebne naszemu dziecku do tego, aby mogło spokojnie, bezpiecznie i bez zbędnych zakłóceń rozpocząć przygodę z chodzeniem.
Oczywiście ostateczną decyzję odnośnie wykorzystywanych sprzętów podejmiecie sami, ale w dzisiejszym wpisie przedstawiam Wam moje, „fizjoterapeutyczne” argumenty dotyczące zasadności ich stosowania. 😉
Na początku zastanówmy się jak wygląda idealny, dojrzały chód i idealna pozycja spionizowana.
W sporym skrócie:
Kiedy stoimy, środek ciężkości naszego ciała znajduje się w okolicy miednicy mniejszej tak, że jego rzut znajduje się w obszarze płaszczyzny podparcia, jaką wyznaczają nasze stopy. W pozycji stojącej poszczególne elementy ciała ustawione są liniowo – głowa w przedłużeniu tułowia, nogi najczęściej na szerokość bioder, ręce wzdłuż ciała.
Podczas chodu oczywiście dochodzi do przemieszczania się środka ciężkości (dlatego na przemian „gubimy” i odzyskujemy równowagę), ale wahania te nie są duże.
Podczas chodu tułów jest prosty, głowa znajduje się w jego przedłużeniu, ręce oczywiście pracują, ale również wzdłuż tułowia. Każdy krok to kontakt pięty z podłożem, przetoczenie stopy, odbicie z dużego palca stopy oraz bardzo złożona praca reszty ciała.
U małego dziecka chód wygląda nieco inaczej niż chód dorosłego człowieka. Dopiero z biegiem czasu zmieniają się jego parametry (wydłuża się okres podporu na jednej nodze, wzrasta szybkość chodu, spada kadencja, czyli ilość kroków na minutę, krok się wydłuża, zmniejsza się płaszczyzna podparcia) tak, że w okolicach 7. roku życia przypomina on już chód osoby dorosłej.
Zanim jednak nauczymy się chodzić, musi upłynąć sporo wody w rzece 😉
Jak to zrobić, by w jak najbardziej naturalny sposób wspierać u maluszka naukę chodzenia?
Na pierwszy ogień… odwieczne pytanie:
POZWALAĆ CZY NIE?
Zdrowo rozwijające się dziecko jest naturalnie ciekawe świata, dlatego kiedy tylko zorientuje się, że można być wyżej, widzieć więcej… a dodatkowo jeszcze dosięgać przedmiotów, które do tej pory były niedostępne… nic dziwnego, że będzie chciało korzystać z tak wspaniałej możliwości jak najczęściej. 😉 Jeśli maluch nie miał problemów rozwojowych i pionizuje się samodzielnie (tzn. bez naszej bezpośredniej pomocy) np. przy meblach czy w łóżeczku, to nie ma powodów do tego, aby mu zabraniać. Często od momentu pionizacji do samodzielnego chodu musi upłynąć nawet kilka miesięcy, więc to, że dziecko wstaje, nie oznacza, że zaraz zacznie chodzić. 😉 To, na co powinniśmy zwrócić wtedy szczególną uwagę, to sprzyjające podłoże oraz bezpieczne otocznie… oklejenie kantów specjalnymi osłonkami z pewnością zaoszczędzi nam stresu. 😉
SPRZYJAJĄCE PODŁOŻE
Nie jest żadną nowością to, że podłoże, na którym kładziemy dziecko nie powinno być przypadkowe. To złota zasada już od dnia narodzin. 😉 W momencie, kiedy nasz maluszek zaczyna przygodę z pionizacją, podłoże również nie może być zbyt miękkie. W przeciwnym wypadku stópki dziecka będą układały się w nienaturalny sposób i mogą mieć tendencję do koślawienia. Przy stawianiu pierwszych kroczków ważne jest też to, aby podłoże było w miarę możliwości równe, więc chodzenie po wyboistych ścieżkach możemy pozostawić na kolejny etap. 😉 Idealne podłoże, to podłoże średnio twarde (więc mata piankowa sprawdza się świetnie ;)) oraz takie, które nie jest śliskie. Jeśli podłoga w domu bardziej przypomina lodowisko, dobrze sprawdzą się skarpety antypoślizgowe, ale takie, które nie będą zsuwały się z małej stópki.
BOSO PRZEZ ŚWIAT?
Na bosaka ile się da! Zdecydowanie tak, przy czym w momencie, kiedy wchodzi już w grę np. spacer na zewnątrz, koniecznie trzeba zadbać o to, aby zabezpieczyć małe stópki przed ewentualnym skaleczeniem wybierając odpowiednie obuwie. O idealnych bucikach pisałam już w jednym z poprzednich wpisów >>> ZOBACZ <<<, ale cechami, na które warto zwrócić szczególną uwagę jest przede wszystkim giętka podeszwa oraz dobre dopasowanie bucika – but nie może być za mały, nie powinien być mocno zwężany z przodu, by nie uciskać paluszków, musi dobrze przylegać do stópki (szczególnie do piety). „Oddychający” materiał, łatwość, z jaką się go zakłada oraz to, że nie ogranicza ruchów stopy, to kolejne ważne cechy, które z pewnością doceni nie tylko dziecko, ale i my sami. 😉 (O tym, czy rzeczywiście KAŻDE dziecko powinno chodzić na bosaka również już pisałam >>>ZOBACZ<<<)
CHODZIK?
Nazwa sugeruje, że mógłby to być fantastyczny sprzęt do nauki chodzenia… Biorąc dodatkowo pod uwagę to, że współczesne chodziki wyposażone są w różnego rodzaju „czasozajmowacze”, rzeczywiście wsadzając dziecko do chodzika możemy mieć spokój przez dłuższą chwilę. Dodatkowo wydaje się, że dziecko jest w nim bezpieczne… Co więcej, maluch może być nim zachwycony! Nie dość, że zapewnia mu sporo atrakcji, to jeszcze można się w nim przemieszczać! Rewelacja! No… nic tylko kupować! 😉
Tylko… jest jedno ale… Czy nam naprawdę o to chodzi? Owszem, dziecko będzie zajęte, będzie przebierało nóżkami, ale z prawidłowym wzorcem chodu ma to naprawdę niewiele wspólnego. W dojrzałym chodzie mamy kontakt pięty z podłożem, przetoczenie stopy i dopiero odbicie z palucha. W chodziku dziecko wykorzystuje jedynie trzeci element, aby sunąć w przód. Jeśli maluch spędza w chodziku sporo czasu, może po prostu nie umieć prawidłowo obciążyć stopy, bo nie ma takich doświadczeń. Poza tym – w chodziku dziecko nie upadnie. Co najwyżej zamortyzuje je siedzisko, a raczej… hm… wisiadło?:/
Tymczasem… upadki też są potrzebne po to, aby ponownie wstać, aby nauczyć się, że takie zachowanie skutkuje upadkiem, a inne jest bezpieczne. Jeśli dziecko upada, doskonali reakcje obronne. Jeśli nie ma okazji tego doświadczać, skąd może wiedzieć, że upadek boli i warto się przed nim chronić?
Oczywiście część z Was może powiedzieć „ja chodziłam/em w chodziku i wszystko ze mną dobrze”
Co prawda jestem z epoki, kiedy chodziki nie były jeszcze aż tak powszechne, ale znam wiele dorosłych już osób, które korzystały z takich sprzętów i „nic im nie jest”. Oczywiście! Dzieci są naprawdę niesamowite i potrafią sobie poradzić z różnymi pomysłami rodziców. 😉 Zdecydowana większość z nich sobie z tym poradzi… Tylko… jeśli wiemy, że to wcale nie służy i nie wspiera naturalnego rozwoju… to po co to robić? 😉 Dodatkowym argumentem dla mnie jest oszczędność pieniędzy i… miejsca w domu. Nie macie czasami wrażenia, że ten mały człowiek zgromadził już przez te kilka miesięcy więcej rzeczy niż Wy w przeciągu całego życia? 😉
O chodziku przeczytasz również tutaj: >>> ZOBACZ<<<
No dobrze… więc jeśli nie chodzik to co? MOŻE PCHACZ?
Pchacze są obecnie bardzo popularne i rzeczywiście, sama idea jest bardzo ciekawa. Dziecko, które obawia się jeszcze wykonać samodzielnych kroczków ma możliwość przytrzymania się pchacza i kroczenia w przód. Wygląda super. Jedyny kłopot, jaki mam z pchaczami to taki, że duża część wyposażona jest w specjalne, najczęściej plastikowe kółka, przez co rozpędzają się do niebezpiecznych prędkości. To z kolei… w połączeniu z dzieckiem, które dopiero uczy się chodzić… daje raczej mieszankę wybuchową. 😉
Dlatego dzieci często wybierają sobie swój własny sposób przemieszczania się pchając przed sobą krzesło lub inny przedmiot, który trudniej przesunąć. Dzięki temu nie muszą „gonić” swojego środka ciężkości i czują się bardziej stabilnie. Pchacze „home-made” np. z dużego kartonu… Dlaczego nie? 😉
Myśląc o pchaczach trzeba pamiętać o bardzo ważnej rzeczy, jaką jest… chodzenie bokiem – pamiętajmy, że dobrze jest, jeśli mały człowiek, zanim jeszcze rozpocznie przygodę z chodzeniem w przód, „zaliczy” etap chodzenia bokiem- np. przy meblach. Jest to niezwykle ważne dla doskonalenia stabilności miednicy, a więc i przyszłej postawy dziecka. Dlatego jeśli pchacz, to z pewnością nie za wcześnie.
SMYCZ
Hmmm… Przyznam szczerze, że kiedy pierwszy raz zobaczyłam dziecko na smyczy… uśmiechnęłam się do siebie i pomyślałam, że świat zwariował. 😉 Później poszłam z dwulatką i jej rodzeństwem do zatłoczonego supermarketu i stwierdziłam, że w takim miejscu smycz pewnie by się sprawdziła. 🙂 Ale jako sposób na naukę chodu… już niekoniecznie. Dlaczego? Bo jeśli podtrzymujemy dziecko, np. w chwili, kiedy zanosi się na upadek, to ma ono zaburzony obraz tego, jakie są jego konsekwencje. Nie ma ono szansy poznać co się stanie, jeśli nie będzie ostrożne i kiedy puścimy takiego malucha już bez asekuracji, może się mocno zdziwić.
Oczywiście nie namawiam Was, aby widząc, że zdarzy się coś złego zupełnie nie reagować, ale musimy pamiętać, że dziecko potrzebuje różnorodnych doświadczeń.
To trochę jak np. z jazdą na nartach – nie bez powodu instruktor w pierwszej kolejności zwraca uwagę na to, by umieć umiejętnie upaść. Tego trzeba się nauczyć. Dzięki temu możemy robić to w sposób choć trochę kontrolowany, a co za tym idzie, bardziej bezpieczny.
PROWADZENIE ZA RĄCZKI
To świetne uczucie, kiedy nasz maluch stoi już na swoich nóżkach, trzyma nas za ręce i chce iść. 😉 Czy ktoś jest w stanie się temu oprzeć? 😉 Chyba nie. 😉 Oczywiście idąc w ten sposób z dzieckiem od czasu do czasu nie zrobimy mu krzywdy, ale jeśli chcemy w ten sposób nauczyć malucha chodzić, to… jest to trochę… okrężna droga. 😉
Dlaczego? Kiedy trzymamy dziecko w ten sposób, jego rączki ustawione są w górze. W związku z tym środek ciężkości ciała przesuwa się również do góry i najczęściej mocno w przód. Jeśli przyjrzycie się takiemu maluchowi z boku, możecie zauważyć, że najpierw „idzie” brzuszek, a później cała reszta. 😉
W samodzielnym chodzie jest inaczej – dziecko uczy się kontrolować środek ciężkości, który znajduje się zdecydowanie niżej. Również rączki nie są uniesione tak wysoko. Idąc samodzielnie, maluch ma okazję doświadczyć konsekwencji swoich własnych działań. Praktyka czyni mistrza i każdy krok jest coraz bardziej doskonały.
Jeśli naprawdę chcemy w jakiś sposób asekurować dziecko, lepiej robić to podtrzymując je w okolicach miednicy. Pamiętajmy jednak, że bardzo ważnym etapem w życiu dziecka jest etap chodzenia bokiem, więc nie warto zbyt szybko pokazywać maluchowi innej opcji. 😉
SCHODY/ PRZESZKODY
Czasami myślę, że dzieci mają naturalną skłonność do tego, że zawsze znajdą się tam, gdzie akurat my niekoniecznie chcielibyśmy je widzieć. Możecie więc być niemal pewni, że gdy tylko Wasz maluch w miarę opanuje przemieszczanie się, powędruje do szuflad, kwiatków, do WC i oczywiście na schody. 😉
Mieszkamy w domu parterowym, dlatego u nas schody zawsze były produktem ekskluzywnym, za to wszelkie wizyty u babć, cioć kończyły się właśnie na schodach. 😉
Jak sobie poradziliśmy? Zupełnie nie uczyliśmy naszych dzieci chodzić po schodach za rękę. Pozwoliliśmy im wspinać się tam na czworakach – zarówno w górę, jak i w dół, a kiedy poczuły się wystarczająco pewnie, próbowały coraz wyższych pozycji – ale samodzielnie. Oczywiście zawsze byliśmy blisko, żeby w razie czego udzielić technicznego wsparcia, ale staraliśmy się nie ingerować zbytnio w ich aktywność.
JAK WSPOMÓC NAUKĘ CHODU?
- Na pewno nie warto wymuszać pionizacji ani chodu zbyt szybko. Maluch potrzebuje czasu, by nauczyć się funkcjonowania na dwóch małych stópkach. 😉
- Warto zapewnić dziecku poczucie bezpieczeństwa.
Pamiętam, jak moja najmłodsza córeczka zrobiła kilka samodzielnych kroczków dzień przed swoimi pierwszymi urodzinami, po czym…. zablokowała się na kolejne 2 miesiące. 😉 Chodziło prawdopodobnie o to, że starsze rodzeństwo wcale nie pomagało jej poczuć się bezpiecznie, tylko przebiegało obok niej jak huragan, stąd wolała nie ryzykować przynajmniej do czasu, kiedy poczuje się na tyle pewnie, by ruszyć w świat pomimo… czasami mało sprzyjających warunków. Przy 3. dzieci, które akurat są zaabsorbowane zabawą to już nie kwestia nauki chodu… to czasem walka o przetrwanie. 😉
Zdarzyło mi się kiedyś, że przyszła na rehabilitację zaniepokojona mama, ponieważ jej dziecko już bardzo długo pionizowało się, chodziło bokiem i przodem przy meblach… ale samodzielnie za żadne skarby nie chciało zrobić ani jednego kroku. W gabinecie dziecko stanęło przy kostce, która była mniej więcej w odległości 1m od pudła z zabawkami i… ruszyło bez niczyjej pomocy. 😉 To był bardzo sprytny i mądry maluszek. 😉 Okazało się, że dom, w którym mieszkają jest bardzo duży, a meble, które mogłyby stać się jakimś punktem zaczepienia stały stosunkowo dalejo od siebie. Każdy dystans wydawał się dla dziecka ogromny. To prawdopodobnie właśnie dlatego nigdy wcześniej nie odważyło się na samodzielne kroki. Odkąd mama zaczęła „skracać” dziecku dystanse, maluszek nie zastanawiał się długo i poszedł w świat 😉
Zdarzyło się Wam kiedyś, że na wzorzystym dywanie położony był jakiś mały przedmiot… powiedzmy… klocek… i Wy z całym rozpędem w niego weszliście? Ja znam to uczucie doskonale… Dywan- miasto… i klocki lego na takim dywanie to połączenie, które może sprawić ból…
Czasami bywa tak, że jeśli dziecko ma podobne doświadczenia (jeśli były dla niego wystarczająco dotkliwe…), nie będzie chętnie chodziło po wzorzystej powierzchni. Warto wtedy przenieść się na nieco bardziej stonowane podłoże. 😉
Średnio twarda, płaska powierzchnia, która nie jest śliska, bose stópki, dobrze dopasowane skarpety lub buciki to dla początkującego zawodnika duża część sukcesu. 😉
- Cierpliwość, empatia i brak presji z naszej strony- jednym słowem- #wspieramNIEwymuszam i… towarzyszę dziecku!
*Wpisy mają charakter wyłącznie informacyjny i nie zastąpią wizyty u fizjoterapeuty ani innego specjalisty, dlatego wszelkie wątpliwości koniecznie skonsultuj z osobą, która ma okazję zbadać Twoje dziecko. Dla dobra Twojego Maluszka nie udzielam porad on-line.
[autopromocja]
Potrzebujesz gotowych pomysłów na proste, wspierające zabawy z maluszkiem? Sprawdź mój Przewodnik!
Chcesz dowiedzieć się więcej na temat rozwoju, przyjaznej pielęgnacji i zabaw powoli i… KROK PO KROKU? Sprawdź moje kursy on-line!
Kurs, w którym opowiem Ci o wszystkim tym, co najważniejsze w rozwoju maluszka od narodzin do końca trzeciego miesiąca życia.
Dowiesz się czego się spodziewać i co powinno zapalić pomarańczową lampkę.
Nauczysz się jak wspierać naturalny rozwój maluszka podczas codziennych zabaw i pielęgnacji – wszystko bez pośpiechu i presji.
Kurs, dzięki któremu dowiesz się jak przebiega rozwój maluszka od początku czwartego do końca siódmego miesiąca życia i co powinno zapalić pomarańczową lampkę.
Nauczysz się jak podczas codziennej pielęgnacji i zabaw dbać o rozwój psychoruchowy dziecka, które staje się już coraz bardziej ciekawe świata.
Wszystko w przystępnej formie i krok po kroku – tak, aby wdrożenie tych wskazówek w życie było czystą przyjemnością.
Kurs, w którym opowiem Ci o najważniejszych umiejętnościach, które powinien osiągnąć maluszek w tym wieku.
Dowiesz się jakie są czerwone flagi fizjoterapeutyczne i nauczysz, na co zwracać uwagę podczas codziennych zabaw i pielęgnacji.
Moje kursy i e-booki możesz zakupić również w formie VOUCHERA i podarować w prezencie przyszłym lub świeżo upieczonym Rodzicom!
Wystarczy, że po dodaniu produktu do koszyka, zaznaczysz opcję „KUPUJĘ NA PREZENT”
Twoje udostępnienie wiele dla mnie znaczy, dziękuję! ❤️