Wpis zawiera link afiliacyjny.
Kiedy na świecie miało pojawić się moje drugie dziecko, wydawało mi się, że… wiem co mnie czeka. Miałam już przecież dwuletniego synka, więc potrafiłam sobie wyobrazić jak wygląda poród czy pierwsze miesiące z niemowlakiem…
Im bliżej terminu, tym intensywniej myślałam o tym jak to będzie i snułam plany dotyczące tego, jak podzielić mój czas i uwagę na te dwie małe istotki…
Szczerze mówiąc… nie wydawało mi się to specjalnie trudne, bo przecież… niemowę w zasadzie tylko je i śpi, a mój starszy synek był już na tyle duży, że opieka nad nim nie sprawiała mi żadnych trudności.
I… tak sobie tkwiłam w błogiej nieświadomości aż do dnia, w którym na świecie pojawiła się ONA… Moja wymarzona, wyczekana córeczka…
Poród przebiegł bardzo sprawnie i zanim się obejrzałam, tuliłam w ramionach moją małą Kruszynkę…
Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że ta Kruszynka, przez najbliższe dłuuugie miesiące, tego tulenia będzie potrzebowała AŻ tyle… Że w zasadzie nie będzie schodziła z moich rąk i wywróci mój dotychczas przewidywalnie funkcjonujący świat całkowicie do góry nogami…
Wtedy nie przywiązywałam do tego zbyt wielkiej wagi, ale kiedy teraz sięgam pamięcią wstecz, to uświadamiam sobie, że jeszcze tego samego dnia, kiedy postanowiła wyjść z mojego brzucha, dawała pierwsze sygnały tego, że… nie będzie z nią tak lekko jak z bratem.
Potrzebowała wyjątkowo dużo bliskości. Bliskości i… ssania, i podczas gdy inne mamy odkładały swoje śpiące Maluszki do szpitalnych łóżeczek, ja tkwiłam wciąż z moją Lili wczepioną we mnie i wydającą zdecydowane oznaki niezadowolenia za każdym razem, kiedy tylko próbowałam ją odłożyć…
WTEDY JESZCZE MIAŁAM NADZIEJĘ, ŻE TO MINIE…
Ale nie mijało…
Co więcej… kilkudniowy urlop mojego męża szybko się skończył i już piątego dnia po porodzie zaczęłam zostawać na całe dnie sama z dziećmi…
Było bardzo ciężko. O ile fizycznie czułam się naprawdę bardzo dobrze, tak nieprzespane noce i fakt, że Lili była w jakimś kontakcie z moim ciałem niemal 24h/dobę sprawiały, że czułam się niesamowicie przytłoczona.
I… pewnie gdyby nie to, że miałam już starszego Synka, którego wychowywałam przecież w dokładnie taki sam sposób, to pewnie popadłabym w poczucie winy, że to ja robię coś nie tak…
Zdrowotnie u Lili nie było nic, co by lekarza lub mnie niepokoiło, więc początkowo zrzucałam to na karb brakującego czwartego trymestru (>>>SPRAWDŹ<<<)… Tak naprawdę odliczałam dni do tego, kiedy on wreszcie się skończy…
Kłopot w tym, że brakujący czwarty trymestr odszedł w zapomnienie, a zachowanie mojego dziecka pozostało niemal bez zmian.
I to był chyba dla mnie najtrudniejszy moment. Zniknęło światełko w tunelu, którego trzymałam się jak tonący brzytwy i stanęłam oko w oko z… nieznanym…
Nie miałam wtedy pojęcia kim są wymagające dzieci (i jak się później okazało, również wysoce wrażliwe osóbki), z czym to się je i czy kiedykolwiek coś jeszcze będzie wyglądało tak, jak dawniej…
Ale nie było drogi powrotnej. Trzeba było stawić temu czoła czy mi się to podobało czy nie.
Lili potrafiła naprawdę świetnie funkcjonować, ale jej strefa komfortu była niesłychanie wąska. Potrafiła być bardzo pogodnym dzieckiem, ale kiedy tylko wydarzało się coś, co z tej bezpiecznej przestrzeni ją wytrącało, bardzo dobitnie i w formie nieznoszącej sprzeciwu alarmowała o tym całą okolicę…
Niczego nie dało się zaplanować. Jednego dnia jej drzemka trwała 15 minut, innego, spała ponad godzinę o zupełnie nieprzewidywalnej porze… Obiady gotowałam często cały dzień próbując wygospodarować jeszcze choć chwilę czasu dla mojego starszego dziecka…
To był dla mnie bardzo trudny czas… Wiele miesięcy na naprawdę ekstremalnie wysokich obrotach…
CO BYŁO DLA MNIE NAJTRUDNIEJSZE?
Chyba samotne macierzyństwo i… poczucie niezrozumienia.
Oczywiście miałam męża i „normalną” rodzinę, ale był to taki czas w naszym życiu, kiedy mój mąż bardzo dużo pracował. Każdego dnia wychodził wcześnie rano i wracał, kiedy dzieci już spały. Weekendowy, a w zasadzie niedzielny tatuś…
Jemu też nie było z tym dobrze, ale taki mieliśmy czas i trudno było coś zmienić, bo utrzymanie rodziny było wtedy wyłącznie na jego barkach…
Nie miałam wsparcia w rodzinie. Dziadkowie mieszkają w sporej odległości od nas i w zasadzie widywali się z wnukami może raz na miesiąc, a kiedy już przyjeżdżali, Lili była wręcz bezobsługowym dzieckiem… Trudno było im sobie więc wyobrazić, że na co dzień nie jest już tak kolorowo – to przecież pewnie ja przesadzam…
CZY CZUŁAM SIĘ OCENIANA?
Chyba tak. I tak, jak wspomniałam wcześniej, pewnie gdyby nie to, że Lili nie była moim pierwszym dzieckiem, łatwo byłoby mi popaść w poczucie winy, że to ja robię coś nie tak…
Ostatecznie… przetrwaliśmy to.
CZY BYŁO LEKKO?
Oczywiście, że nie! Ale dzięki temu doświadczeniu wydarzyło się naprawdę bardzo wiele dobrych rzeczy, które myślę będą procentowały na przyszłość!
Dzięki temu dowiedziałam się bardzo wiele o sobie, o swoich granicach, o tym, że… też jestem wysoce wrażliwą osobą…
Czego się nauczyłam?
- Przede wszystkim tego, że nie ma gotowych rozwiązań – „złotych rad”, które sprawdzą się idealnie u wszystkich. Mając na stanie małego hajnidka trzeba być bardzo elastycznym. Wybić sobie z głowy wszelkie plany i założenia i skupić na obserwacji dziecka oraz próbie dopasowania do jego aktualnych potrzeb. To nie jest rozpieszczanie go. To próba przetrwania w jak największym komforcie.
- Dzięki mojej wysoce wrażliwej córeczce nauczyłam się łapać chwile. Nie wiedziałam co przyniesie dzień (przy Franku wszystko było bardziej przewidywalne), w związku z czym brałam to, co było. Nie planowałam zbyt dużo i nauczyłam się cieszyć z małych rzeczy…
- Dowiedziałam się o tym, że sama również mam granice i że nie da się funkcjonować opierając się jedynie na świadomym kontrolowaniu tego, aby nie wybuchnąć. Taka bańka zawsze pęka…
- Nauczyłam się tego, że koniecznie trzeba zadbać o swoje własne potrzeby. I… że dbanie o nie to nie jest egoizm, ale coś, co w długofalowej perspektywie będzie sprzyjało dobru całej rodziny.
Dlatego nie wahałam się fundować sobie czasem domowego spa, chwili tylko dla siebie ze słuchawkami na uszach czy krótkiego spaceru, kiedy akurat dzieci były pod opieką męża lub dziadków.
Z pustego i Salomon nie naleje, dlatego nauczyłam się też przyjmować pomoc i ten słoiczek z klopsikami od teściowej, który od czasu do czasu dostawaliśmy, już tak bardzo nie bolał.
- Nauczyłam się też nie zamartwiać na zapas… Zauważyłam, że bardzo przytłaczające było dla mnie to, kiedy myślałam o opiece nad Lili w dłuższej perspektywie. Dlatego zamiast wizji miesiąca czy roku myślałam jedynie o danym dniu. Żeby przetrwać do wieczora… Żeby sprostać temu wyzwaniu tu i teraz. Dzisiaj.
- Dzięki Lili jeszcze większą uwagę zaczęłam zwracać na to, jakich słów używam i w jaki sposób to robię. Mówienie „nic się nie stało”, podczas gdy po upadku kolana niemal ociekały krwią poszły w zapomnienie… Zauważyłam też, że jest ogromna różnica pomiędzy stwierdzeniem „jestem zła” a „czuję złość”… To procentuje do dziś.
- Lili uświadomiła mi jak wiele rzeczy, które nas otacza może być potencjalnym stresorem… Dzięki niej dowiedziałam się, że niezaspokojenie pragnienia lub głodu czy niezałatwienie swoich potrzeb fizjologicznych na czas może rozwalić nam dzień… Dowiedziałam się, że stresorem może być nie tylko zbyt ostre światło… Może być nim też takie, które jest zbyt ciemne…
- Dowiedziałam się, że hasło szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko nie jest tylko pustym sloganem i że coś w tym jest. Rezonans limbiczny naprawdę istnieje…
- Nauczyłam się, że zawsze jest dobra okazja do tego, aby zacząć od nowa. Dlatego kiedy miałam poczucie, że zawaliłam, nie rozczulałam się nad tym, tylko próbowałam jeszcze raz.
- Przestałam się bać prosić o pomoc i nauczyłam nazywać to, co aktualnie przeżywam…
Jednym słowem, moja wymagająca córeczka pomogła mi uświadomić sobie, że „słabość” można przekuć w atut.
Oczywiście, że w tamtym momencie było mi ekstremalnie trudno to dostrzec, ale z perspektywy czasu widzę to jak na dłoni.
To, co przeżyłam jest też teraz dla mnie ogromną pomocą w pracy z moimi małymi Pacjentami i ich Rodzicami. Nigdy nie kwestionuję tego, że może być im trudno… Nawet jeśli widzę, że po moim gabinecie żwawo czworakuje uśmiechnięty osmiomiesięczniak lub biega rezolutna dwulatka, potrafię sobie wyobrazić, że domowa rzeczywistość może być zupełnie inna…
JAK JEST TERAZ? CZY LILI Z TEGO WYROSŁA?
Nie, z bycia wymagającym dzieckiem się nie wyrasta, ale… bardzo wiele się zmieniło, a my… nauczyliśmy się z tym żyć i bardzo dobrze nam z tym!
Dzisiaj, Lili jest niesamowicie wrażliwą, empatyczną dziewczynką… Wielką pomocą i wsparciem… Dzięki swojej wrażliwości widzi rzeczy, których np. jej starszy brat zupełnie nie dostrzega. Jest wrażliwa na krzywdę i uczucia innych. Potrafi zobaczyć piękno w małych rzeczach i doskonale wczuwać się w to, co mogą przeżywać inni… Nadal jest wielką zagadką, ale rozmowy z nią są niezwykle inspirujące i skłaniające do przemyśleń.
Uwielbiamy spędzać ze sobą czas… Wysoko wrażliwa mama i jej córeczka – najlepsza przyjaciółka! 🙂
*Wpisy mają charakter wyłącznie informacyjny i nie zastąpią wizyty u fizjoterapeuty ani innego specjalisty, dlatego wszelkie wątpliwości koniecznie skonsultuj z osobą, która ma okazję zbadać Twoje dziecko. Dla dobra Twojego Maluszka nie udzielam porad on-line.
[autopromocja]
Potrzebujesz gotowych pomysłów na proste, wspierające zabawy z maluszkiem? Sprawdź mój Przewodnik!
Chcesz dowiedzieć się więcej na temat rozwoju, przyjaznej pielęgnacji i zabaw powoli i… KROK PO KROKU? Sprawdź moje kursy on-line!
Kurs, w którym opowiem Ci o wszystkim tym, co najważniejsze w rozwoju maluszka od narodzin do końca trzeciego miesiąca życia.
Dowiesz się czego się spodziewać i co powinno zapalić pomarańczową lampkę.
Nauczysz się jak wspierać naturalny rozwój maluszka podczas codziennych zabaw i pielęgnacji – wszystko bez pośpiechu i presji.
Kurs, dzięki któremu dowiesz się jak przebiega rozwój maluszka od początku czwartego do końca siódmego miesiąca życia i co powinno zapalić pomarańczową lampkę.
Nauczysz się jak podczas codziennej pielęgnacji i zabaw dbać o rozwój psychoruchowy dziecka, które staje się już coraz bardziej ciekawe świata.
Wszystko w przystępnej formie i krok po kroku – tak, aby wdrożenie tych wskazówek w życie było czystą przyjemnością.
Kurs, w którym opowiem Ci o najważniejszych umiejętnościach, które powinien osiągnąć maluszek w tym wieku.
Dowiesz się jakie są czerwone flagi fizjoterapeutyczne i nauczysz, na co zwracać uwagę podczas codziennych zabaw i pielęgnacji.
Moje kursy i e-booki możesz zakupić również w formie VOUCHERA i podarować w prezencie przyszłym lub świeżo upieczonym Rodzicom!
Wystarczy, że po dodaniu produktu do koszyka, zaznaczysz opcję „KUPUJĘ NA PREZENT”
Twoje udostępnienie wiele dla mnie znaczy, dziękuję! ❤️